''Magdalena ma siedemnaście lat. Pasjonuje się tańcem, rysunkiem i muzyką (choć nie znosi śpiewać). Lubi bawić się wnętrzami i modą. Tak, to ona - ciemnowłosa niebieskooka.''
M.

wtorek, 29 stycznia 2013

10 lipca

Obudziłam się tego dnia wyjątkowo wcześnie. Nie mogłam spać, emocje szarpały mną na wszystkie strony, pamięcią cały czas powracałam do momentu, w którym poczułam się, jak księżniczka, która właśnie odnalazła swojego księcia. Wzięłam długą, odprężającą kąpiel, po czym, owinięta hotelowym ręcznikiem, z mokrymi włosami, bez makijażu, usiadłam na łóżku i rozłożyłam przed sobą jedyne ubrania, jakie posiadałam. Przypatrywałam się każdemu centymetrowi, gładziłam flanelę i dżins, wtulałam w nie twarz. Ach właśnie, były to moje jedyne aktualnie ubrania, gdyż sukienkę zostawiłam u Igora...
Grubo po godzinie dziewiątej, kiedy uliczki nie były jeszcze zbytnio zatłoczone, wybrałam się do mojego wyżej wspomnianego księcia z nadzieją, że już nie śpi. Weszłam na trzecie piętro, zapukałam i słysząc dźwięki dochodzące z mieszkania, czekałam. Igor wyjrzał po około dwóch minutach.
- Cześć, wpadłam tylko po moją sukienkę, bo wiesz, głupio chodzić po mieście w takich ubraniach. To znaczy, masz świetny gust, no ale... Jestem dziewczyną przecież.
Ojejku, i mam nadzieję, że Cię nie obudziłam, jest, hmm... Wcześnie...
- Śmiało, wchodź, nie śpię już od szóstej, nie mogłem jakoś, ale, mniejsza z tym. Jadłaś coś?
- Ymm, to znaczy - nie, ale skoczę dziś na miasto, nie chcę być ciężarem.
- Nie ma mowy. - zatrzasnął drzwi. - Zostajesz u mnie.
- Och, bo zgłoszę porwanie panie Igorze! - zażartowałam.
- Igi, mów mi Igi. - poprawił mnie uroczo. - A teraz skocz na górę, sukienka jest tam, gdzie była. Ja zajmę się śniadaniem.
Weszłam do sypialni. Na łóżku leżał pewien notatnik, coś w stylu pamiętnika, obok długopis. Wiem, iż nie powinnam, lecz zerknęłam. Spojrzałam na datę wpisu: dziesiąty lipca dwa tysiące dwunastego roku, godzina czwarta zero osiem - świeżynka! A oto treść: Nie mogę spać, więc piszę - coś z pożytkiem. Magdalena ma siedemnaście lat. Pasjonuje się tańcem, rysunkiem i muzyką (choć nie znosi śpiewać). Lubi bawić się wnętrzami i modą. Tak, to ona - ciemnowłosa niebieskooka. Ma tylko siedemnaście lat, a wydaje się taka dorosła, jest zagadką, zagadką, w której oczach mógłbym tonąć. Podobno nawet facet czasem staje się wrażliwy jak dziecko. Chyba też tak mam, kiedy ona jest przy mnie. To dziwne, ale ja od wczoraj czuję się za nią odpowiedzialny.
Szybko wkradłam się do łazienki, aby nikt nie nakrył mnie na tym, co zrobiłam. Naprawdę wstrząsnęły mną te słowa. On czuje się za mnie odpowiedzialny! Tak napisał! Fakt, byłam kiedyś obiektem wzdychań wielu, ale jestem pewna, że nikt nie poczuł, iż jest za mnie odpowiedzialny. I jestem pewna, że nigdy i ja nie czułam się tak, jak teraz.
Wciągnęłam na siebie sukienkę, po czym złożyłam stare ubrania i zeszłam na dół.
- Hej! - przywitałam się ponownie - Dzięki za ubrania i w ogóle... Za wszystko. - każde słowo wypowiadałam coraz śmielej, ta odpowiedzialność dała mi przecież przed chwilą tyle pewności siebie.
- Nie ma sprawy. Tak więc, dziś na śniadanie proponujemy puszysty omlet z serem i szpinakiem, zaś na deser lody prosto z ulicy Świętojańskiej, najlepsze w Gdyni! -
Igor zachęcał do śniadania niczym najprawdziwszy kelner wyrwany z restauracji Magdy Gessler. - Lecz dziś pani siada przy tym oto stoliku, a ja zabieram się za pracę,
i bez wymówek!
- Ależ, proszę pana!
Igi odsunął krzesło, po czym wzrokiem rozkazał, bym siadła. Później troszkę pogawędziliśmy, głównie o moim życiu lub raczej przeżyciu do jutrzejszego dnia, kiedy to wrócą rodzice. I choć przekonywałam, szukałam argumentów, on uparł się, iż nie będę płacić za hotel, kiedy mogę spać u niego. Można się dziwić. A co jeśli jest złodziejem, mordercą? Ja mu zaufałam, człowiek przecież nie pisze w swoim prywatnym pamiętniku o odpowiedzialności za dziewczynę, którą chciałby zabić.
A omlet? Był wyśmienity! Jakże bym chciała, by mój mąż był zapalonym kucharzem... Dostawałabym codziennie śniadanie do łóżka i najlepsze łakocie na desery... Choć ja również nie jestem leniwa. Nie chcę się chwalić, ale wiele osób naprawdę kocha moją pizzę!
Około jedenastej nad ranem wyszliśmy na krótki spacer, a gdy w południe słońce przygrzewało już bardzo mocno, tak jak obiecał Igor, schowaliśmy się w cieniu parasola malutkiej lodziarni. Lody były tym, czego potrzebowałam. I choć nie najlepsze na świecie (najsmaczniejsze sprzedawane są w cukierni, którą, będąc małą, odwiedzałam z rodzicami - tę prawdę jednak zachowałam dla siebie), doborowe towarzystwo znacznie wzbogacało tę chwilę. Bawiłam się jak nastolatka. Fakt, jestem nastolatką, ale dosyć poważną jak na swój wiek, poza tym mój towarzysz jest już raczej mężczyzną, nie chłoptasiem. No dobrze, bawiłam się jak dziecko. Oboje byliśmy bardziej rozmowni, choć magię minionego wieczoru każdy miał w pamięci. I naprawdę cudownie było spędzać czas z człowiekiem, który ma z tobą tak wiele wspólnego, a poza tym jest zniewalająco przystojny (szczególnie w białych spodenkach i luźnej koszulce odsłaniającej górną część torsu)
Zamówiliśmy nasze smakołyki i odeszliśmy do stolika. Igor szarmancko odsunął moje krzesło, po czym, odchodząc do swojego, musnął mnie dłonią po szyi. I teraz czuję, iż to było zamierzone. Lecz wtedy po plecach przeszły mi ciarki, a policzki oblały się rumieńcem, który musiałam sprytnie maskować.
- Lubisz sorbety? - spytał Igi.
- Mhm. - odpowiedziałam tylko, gdyż usta topiłam w gigantycznej, różowej gałce lodów.
Igi spojrzał na mnie poważnie, po czym oboje w tej samej chwili wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
- Lubię kobiety lubiące sorbety.
- Fajnie wiedzieć, lubię mężczyzn lubiących dziewczyny lubiące sorbety. - w tym momencie spojrzałam na niego z miną triumfatora.
- W porządku, wygrałaś kochana!
- Ma się to coś... A tak w ogóle Igor, to znaczy Igi, to ja chyba powinnam już iść. Ty masz swoje życie, swoje sprawy, swoje...
- Właśnie zaczęły się wakacje. Fakt, będę pracował, lecz dopiero od września. Dziś jestem do Twojej dyspozycji.
- Ech, masz mnie na głowie już od wczoraj...
- Uwierz, dotrzymywanie Ci towarzystwa to sama przyjemność!
- Och, to strasznie miłe. A propos bycia miłym, mogę wiedzieć, czemu tak naprawdę zawitałeś do mojego mieszkania, no wiesz... Kiedy się poznaliśmy?
- Lubię ratować damy z opresji.
- Ależ ja tylko robiłam porządki!
- O piątej nad ranem?
- Yhm, czemu nie?
Aż trudno uwierzyć, lecz do domu wróciliśmy dopiero o godzinie dwudziestej! Ostatnie dwa dni (pomimo fatalnej wpadki z kluczami) to jedne z najwspanialszych dni w moim życiu.
Igor otworzył okna, by wpuścić do wnętrza trochę chłodnego powietrza. Ja natomiast urządziłam sobie krótki spacer po poddaszu, któremu tak naprawdę nie zdążyłam się przyjrzeć. Wczorajszy dzień był tak zakręcony. A te kilka metrów kwadratowych zasługuje na dużą uwagę, jest bardzo fascynujące. Wchodząc na schody od razu czuje się ten tajemniczy, wilgotny zapach. Nie umiem go dokładniej określić, lecz jest nieziemski. Po lewej duża futryna, a za nią sypialnia utrzymana również w ciemnych, zagadkowych kolorach. Wszystko oczywiście urządzone w dobrym guście: mały, okrągły, brązowy dywan i duża, wysoka lampa. Na szafce obok łóżka laptop, na nim notatnik (tym razem zamknięty), stosy książek (raczej lektura ambitna), zaś w kącie sztaluga, obok średniej wielkości brązowe drzwi prowadzące do łazienki, na szczęście małej, lecz jasnej: prysznic oraz ściana wyłożona lustrami, w rogu dwa duże ciężarki.
- Okej, więc proponuję Ci moje łóżko, na górze w sypialni. Ja będę spał na kanapie, o tutaj.
- Daj spokój, to ja mogę tu...
- Żadnego Daj spokój! Zmykaj Madziu na górę. O kurczę, jeszcze piżamy. Zasadniczo nie praktykuję spania w piżamach, toteż ich nie posiadam, ale myślę że
ten T-shirt będzie idealny, i ewentualnie te spodenki. Chyba nie znajdę nic lepszego, wybacz...
- Jest okej, jest okej! Pozwolisz tylko, że wezmę prysznic.
- Jasne, rozgość się.
- Dzięki wielkie.
Cudownie było odświeżyć się w końcu, musiałam jednak przeboleć brak dostępu do kosmetyków i własnej ukochanej piżamy. Choć ten T-shirt (z nadrukiem Coldplay! był genialny). Nie wspominając już o tym magicznym zapachu, którego musiałam, po prostu musiałam skosztować...
Zeszłam na dół, by powiedzieć Dobranoc. Igi czytał gazety, więc dosiadłam się.
- Dziękuję jeszcze raz za wszystko. - mówiłam to naprawdę szczerze.
- Nie ma sprawy.
W tym momencie objął mnie ręką i przysunął do siebie, drugą natomiast dłonią ujął moją brodę i skierował ją w swoją stronę.
- Wybacz, lecz muszę jeszcze nasycić się widokiem Twoich oczu. - mówił powoli, cicho. - Jesteś naprawdę urocza, w szczególności, kiedy te kosmyki opadają Ci na czoło.
Odgarnął mi włosy z twarzy, po czym delikatnym gestem założył je za ucho. Robił to nie odrywając wzroku od mojej twarzy, a mnie przeszywał dreszcz.
- A cóż, jeśli powiem, że te dwa dni spędzone z Tobą należą do najlepszych w moim życiu?
Igor uśmiechnął się tylko, co zapewne miało oznaczać Dziękuję.
- Jest już późno, idź spać, musisz być wypoczęta, zawiozę Cię o szóstej na stację.
- Dobranoc Igi.
Wtuliłam się w pościel przesyconą zapachem Igora i długo rozmyślałam, chociażby nad tym, co powiem rodzicom... Nie mogłam zasnąć aż do pierwszej nad ranem, a kiedy w końcu udało mi się, budziłam się co około godzinę. Około trzeciej nad ranem otworzyłam oczy. Panował półmrok. a o futrynę oparta była sylwetka mężczyzny - patrzył z czułością, w lewej ręce trzymał kubek (zapewne z kawą). Nie zauważył jednak, iż się przebudziłam.

9 lipca cd.

Przekroczyłam próg i od razu poczułam intensywny zapach konwalii. Kocham konwalie! Rzuciłam okiem na wspaniały, przestronny, a zarazem przytulny salon. Ciemne, mahoniowe drewno doskonale komponowało się z jasną skórą na kanapie. Wysokie okna wpuszczały gigantyczne masy promieni słonecznych. Połączeniem z kuchnią była szeroka futryna, zaś za nią jasne meble, mały stolik plus trzy krzesełka i duża kanapa, a obok niej stojak na gazety. Podeszłam do małej szafki w kącie, schyliłam się i zaczęłam przeglądać wszystkie płyty, które tam były. Igor szedł za mną, czułam jego wzrok na swoim karku.
Taka była moja reakcja na mieszkanie mężczyzny. Po dwudziestej wróciliśmy do domu, oczywiście nie mojego. Nieźle się bawiliśmy na wybrzeżu. Woda była gorąca, toteż oboje pluskaliśmy się w niej niczym dzieci. Jako że moja sukienka służyła mi za kostium kąpielowy, byłam zmuszona poprosić Igora o cokolwiek, w co mogłabym się ubrać.
- Cokolwiek? A może być dywanik z przedpokoju? - żartował.
- Wolałabym coś... och, nie drocz się ze mną! - zrobiłam obrażoną minę, a rozmazany tusz spływał mi z rzęs.
- Wyglądasz uroczo, to znaczy... Och, już idę po coś do przebrania.
Uśmiechnęłam się. Pierwszą część zdania powiedział jakby do siebie, choć ja i tak ją usłyszałam. Po tym wbiegł na schody szybkim krokiem i zniknął na poddaszu. Poszłam za nim, powoli, po cichu. Delikatnie uchyliłam drzwi, nie zauważył mnie. Kucał przed komodą i przeszukiwał jej otchłań. Ja zaś przyglądałam mu się z ciekawością, miał szerokie plecy i duże bicepsy. Dłonie natomiast były tak bardzo męskie i silne. Na szyję - długa i pociągłą - opadały kosmyki ciemnych, lekko kręconych włosów. Rozejrzałam się dookoła - była to zapewne jego sypialnia. Świadczyło o tym duże łóżko z narzutą w kolorze bordo. Na ścianie wielka grafika, jak się później okazało, autorstwa Igora.
W pewnym momencie chłopak obrócił głowę, chciał już wstawać. Zamiast tego krzyknął głośno.
- Jestem aż tak straszna? - spytałam rozbawiona.
- Skądże. - odparł podając mi stosik ubrań.
- Dzięki...
- Udało mi się znaleźć tylko to. Koszula jest z czasów, gdy... nie chodziłem na siłownię. To znaczy, wiesz, byłem trochę mniejszy. No a dżinsy - też moje. - mówił nieco speszony gładząc jednocześnie kark dłonią.
- Nie ma sprawy, mi pasuje wszystko - mówiłam rozpromieniona.
- Okej, tu jest łazienka, możesz się przebrać, sukienkę połóż na grzejnik, powinna wyschnąć. Ja też wskoczę w coś suchego.
Weszłam do łazienki, zdjęłam sukienkę i wciągnęłam spodnie, pogładziłam przetarcie na prawym kolanie i sięgnęłam po flanelową koszulę w kratę. Wtopiłam nos w materiał i zamarłam. Nie był to zapach perfum, lecz... zapach Igora. Śmieszne? Niektórzy lubują się w zapachu spalin, inni wąchają książki. Ja wyczuwam ludzi, każdy ma swój naturalny, często piękny zapach (tak jak w tym przypadku). Podwinęłam rękawy i zapięłam guziki. Przeczesałam palcami włosy, które przez słoną wodę bardzo się pofalowały. Wyjęłam z torby chusteczkę higieniczną i podjęłam się próby ratowania makijażu. Gotowa wyszłam z łazienki, a że była ona połączona bezpośrednio z sypialnią, natrafiłam na Igora, prosto mówiąc, bez koszulki i aż przygryzłam wargi, by nie krzyknąć nic w stylu: Hej! Masz klatę jak ratownik na plaży w Miami! Powstrzymałam się. On za to, speszony, wciągnął szybko pierwszą rzecz, którą znalazł w swojej szufladzie, po czym spojrzał na mnie z uznaniem i podniósł brew.
- Idziemy do kuchni, pewnie jesteś głodna. - klasnął i zatarł ręce.
Wzruszyłam ramionami, co miało oznaczać tylko grzeczne 'tak'. Moje intencje zostały dobrze odczytane. Zeszliśmy na dół. Podczas gdy Igor szukał składników na kolację, ja zajmowałam się muzyką. Wybrałam płytę A rush of blood to the head, którą - nawiasem mówiąc - uwielbiam. Wsunęłam ją do odtwarzacza i wyszukałam kawałek Green eyes. Podeszłam do blatu, na którym mężczyzna siekał suszoną żurawinę.
- Co robimy? - spytałam.
- Jadłaś kiedyś pancakesy? - spojrzał wzrokiem mówiącym: 'Proszę, powiedz, że nie jadłaś'.
- Niestety nie, tylko polskie naleśniki. - mrugnęłam do niego okiem - Ale z chęcią pomogę i nawet nie próbuj odmawiać, choć tak, to Ty tu jesteś mistrzem deserów.
- Okej, w szafce nad moją głową jest mąka, odmierz jedną szklankę.
Wykonałam posłusznie to, co kazał szef kuchni. Zgarnęłam trochę rozsypanej mąki i zalotnym głosikiem poprosiłam Igora, by spojrzał, czy jest w porządku. Kiedy już otwierał usta, dmuchnęłam mu ów białym proszkiem, który trzymałam potajemnie w garści, w twarz. Miał tak słodko oprószone rzęsy. Ten w odwecie umazał mi policzek świeżo ubitą śmietaną. Szturchnęłam go tylko w ramię, on zaś podszedł do mnie, musnął mnie swą silną dłonią po policzku i zmazał śmietankę. Poczułam jego dłoń na swojej łopatce i ponownie dopadł mnie ten cudowny zapach... Staliśmy w bezruchu kilkanaście sekund, patrząc sobie w oczy.
- Okej, to co mam dodać jeszcze? Mąka już jest. - powiedziałam drżącym głosem, gdyż tylko na tyle było mnie stać.
- Ach, jasne, to teraz, ymm... Mleko!
Mogę potwierdzić słowa Igora, iż kocha gotować. Jest naprawdę mistrzem deserów. Pancakesy z bitą śmietaną były przepyszne.
Po kolacji wspólnie pozmywaliśmy naczynia. Kiedy ja załatwiałam sobie noc w hotelu (nie chciałam być ciężarem dla chłopaka), on wybierał muzykę. Po skończonej rozmowie telefonicznej weszłam do salonu. Tam, na kanapie, czekał na mnie Igor. Usiadłam naprzeciwko niego, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękoma. Było ciemno, nastrojowo. Jedyne źródło światła stanowiła mała świeczka o zapachu bzu.
- Zimno Ci? - spytał zaniepokojony chłopak. - Przyniosę koc...
- Ach, byłoby miło...
Minutę później Igor wpadł do salonu z kocem pod pachą. Okrył mnie, po czym sam usiadł obok, naprawdę blisko. Serce zaczęło bić o wiele szybciej. Powiedzmy wprost: zakochałam się w nim!
Są takie momenty, w których człowiek nie potrzebuje rozmowy, pragnie tylko, by był obok niego drugi człowiek. I cisza między nimi to właśnie rozmowa, rozmowa serc. Teraz była taka chwila. Mężczyzna wysunął dłoń spod koca i delikatnie, opuszkami palców, gładził moją rękę. Przełknęłam ślinę. Ścisnęłam jego rękę, bardzo mocno. Przysunęłam się jeszcze bliżej, po czym oparłam głowę na jego ramieniu. On zaś, drugą ręką, delikatnie przycisnął mnie do własnej piersi. I nie mówiliśmy absolutnie nic. Czułam się tak błogo, cudownie, bezpiecznie. W pewnym momencie Igor wyszeptał moje imię. Miał tak bardzo męski, stonowany głos.
- Madziu...
- Hmm?
- Dobrze, że... jesteś.
Po tym krótkim dialogu pocałował mnie w czoło, ja zaś zamknęłam oczy i kolejne pół godziny spędziłam nie ruszając się, nic nie mówiąc.
Około godziny dwudziestej trzeciej Igor odwiózł mnie do hotelu, w którym miałam spędzić noc. Na pożegnanie objęliśmy się, co znacznie mnie rozbudziło. Nie mogłam zasnąć aż do drugiej nad ranem. Myślałam, analizowałam, kochałam...