''Magdalena ma siedemnaście lat. Pasjonuje się tańcem, rysunkiem i muzyką (choć nie znosi śpiewać). Lubi bawić się wnętrzami i modą. Tak, to ona - ciemnowłosa niebieskooka.''
M.

piątek, 17 sierpnia 2012

30 czerwca

Godzina pierwsza nad ranem. Korzystając z faktu, iż poprzedniej nocy wyspałam się za wszystkie czasy, postanowiłam odświeżyć swoje nowe mieszkanko. By nie odnaleźć w sąsiadach wrogów już pierwszej nocy, muzyka popłynęła ze słuchawek. Zabrałam się za kuchnię: zaczynając na zebraniu kurzu z każdej półki i kończąc na myciu podłogi. Następnie odwiedziłam łazienkę, salon i tak dotarłam do mojej sypialni.
Około godziny wpół do piątej słońce pojawiło się na horyzoncie. Choć była to tylko ogromna, czerwona kula, sprawiła, iż na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zajmowałam się właśnie wkładaniem pościeli w piękną, kwiecistą poszewkę, gdy do moich uszu zaczęło dobiegać głośne, bardzo głośne pukanie do drzwi, które z czasem przerodziło się w walenie. Pobiegłam na dół. Kto może dobijać się do mojego mieszkania o godzinie piątej nad ranem?!
Delikatnym, cichym krokiem podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez wizjer. Na klatce schodowej stał młody mężczyzna w wieku około dwudziestu lat. Ubrany był w krótkie, szare spodenki i zbyt luźną, granatową bluzę. Jego piwne, zmęczone oczy uważnym wzrokiem lustrowaly numer mojego mieszkania: dwadzieścia pięć.
- Witam, szczerze, nawet nie wiem, co pani powiedzieć - jąkał się mężczyzna, a ja wpatrywałam się w czubki swoich błękitnych, puchatych kapci.
- Więc jaki jest cel tejże podróży wprost pod drzwi mojego mieszkania o godzinie piątej nad ranem? - odpowiedziałam nieco zdenerwowana, ale też rozbawiona tą sytuacją. Brunet milczał kilka sekund, ja zresztą podobnie. Tym razem to on wpatrywał się w czubki własnych adidasów. Ja tymczasem podniosłam wzrok i obserwowałam jego rozczochrane kosmyki włosów, lekki zarost i ciemne, piwne oczy.
- The scientist! - krzyknął uradowany, słysząc cichą melodię dobiegającą z moich słuchawek - Słuchasz, em, to znaczy... Słucha pani Coldplay?
- Jasne, oczywiście! - odparłam z uśmiechem na ustach, ale już za chwilkę zmieniłam ton, iż uznałam za niestosowne rozmawiać tak beztrosko z nowo poznanym człowiekiem.
- Ach, tak, ja także uwielbiam... Wpadłem sprawdzić, czy wszystko w porządku, nie w każdym domu o godzinie czwartej nad ranem ludzie krzątają się po sypialni przy zapalonym świetle, ale jeśli jest okej, to ja już pójdę, do widzenia - mówił z nieukrywanym smutkiem w głosie.
- Do widzenia - odparłam, zatrzasnęłam drzwi i wróciłam do pracy.
Szczerze mówiąc, było to dziwne spotkanie. Dziwne, choć mimo wszystko - miłe. Poczułam nawet złość za to, iż tak oschle potraktowałam tego nieśmiałego bruneta. To słodkie, że zatroszczył się o sąsiadkę i wybrał na osobistą wizytę w ten wyjątkowo zimny poranek.
Wzięłam gorącą kąpiel, by następnie znaleźć się na wietrznej ulicy. Jedyną nadzieją na lepszy dzień były jasnożółte promienie słoneczne. Wsiadłam do tramwaju i pojechałam wprost do mojej szkoły, by donieść do sekretariatu resztę papierów.
Wracając, wstąpiłam do piekarni i pobliskiego spożywczaka. Wdrapałam się na czwarte piętro i już miałam przekręcać klucz w drzwiach, gdy na wycieraczce zauważyłam małą, zielonkawą karteczkę. Podniosłam ją i odczytałam w myślach: Pięć zero siedem zero pięć pięć osiem dwa trzy. Proszę - zadzwoń, TROSKLIWY SĄSIAD.
Ładny charakter pisma - przemknęło mi przez myśl. Złożyłam karteczkę i wsunęłam do kieszeni. Weszłam do mieszkania, głęboko ziewnęłam. Rzuciłam torby w kąt i padłam na łóżko. Zasnęłam - o godzinie jedenastej nad ranem!

sobota, 11 sierpnia 2012

29 czerwca

Godzina piąta, minut trzydzieści - rześka i wyspana przetarłam oczy, by następnie żwawym krokiem ruszyć do łazienki. Po piętnastominutowej sesji porannej wyszłam pobiegać. Wdychając świeże powietrze, pozwalałam, by do głowy napływały najróżniejsze myśli, raczej pozytywne. Ciekawa byłam mojej przyszłości.
Wzięłam prysznic i wyszłam do szkoły. Miło było usłyszeć swoje nazwisko jako nazwisko ucznia z najwyższą średnią ocen. Kujon ze mnie? Szczerze, nie lubię się uczyć, staram się tylko, by moja przyszłość nie wiązała się z czerwonym lub zielonym uniformem zdobionym w logo sklepu Biedronka czy Auchan...
Ubrana w śnieżnobiałą sukienkę przykrytą koronką i czarne trampki firmy I'll be... wyszłam przed dom, by spojrzeć nań ostatni raz. Och, może przestanę dramatyzować, w końcu będę tu wpadać dosyć często!
Po dosyć długiej i męczącej podróży znalazłam się przed domem, a już godzinkę później, stojąc w drzwiach, żegnałam rodziców. Pomimo ofert pomocy, chciałam wszystko zaaranżować sama. Tego samego wieczoru wybrałam się do sklepu Ikea, by odnaleźć tam sztuće, dywany i dywaniki oraz masę innych, wziętych z kosmosu, a mimo wszystko potrzebnych mi rzeczy.